Elektryczne samochody

Czytałem dziś informacje, że Polska będzie stawiać na rozwój linii autobusowych o napędzie elektrycznym oraz takowych samochodów. Swego czasu zastanawiałem się nad zakupem takiego. Wszystko byłoby super, gdyby nie problem: gdzie go ładować? I jak długo? Oczywiście fajnie się jeździ takim autem, jest cichsze i czystsze. Nie wyobrażam sobie jednak np. jadąc nad morze, zatrzymywać się kilka razy na kilka godzin, żeby naładować auto. Co innego hybryda, chociaż na razie ceny nie skłaniają do zakupu takich samochodów. Ale oczywiście samochody elektryczne czy wodorowe to przyszłość. Ostatecznie ropa się kończy i chciał nie chciał trzeba pracować nad alternatywą. Fajnie by było, gdyby wskrzeszono polski przemysł samochodowy właśnie dla tego typu aut. Jak opracują silniki pozwalające na dłuższą jazdę i krótsze tankowanie, albo silniki wodorowe, to na pewno się skuszę. Póki co „dojeżdżę” stare auto 🙂

Ubezpieczenia

Za chwilę maj, co poza długimi weekendami, oznacza dla mnie zwiększone wydatki (i to bardzo zwiększone), bo na ten miesiąc przypada mi termin przedłużenia wszystkich ubezpieczeń, znaczy samochodu i domu – tzw. mury i od kradzieży, zalania i innych zdarzeń losowych, czy jak to się tam nazywa. Zawsze też mam dylemat jaką sumę ubezpieczenia zadeklarować, żeby nie była za niska, ale też żeby składka nie zrujnowała doszczętnie mojego budżetu. Ostatnio naciąłem się na ubezpieczenie samochodu, bo przedłużyłem polisę AC i mówiłem wyraźnie, że chcę tak jak zawsze, czyli bez żadnego udziału własnego, z nowymi częściami w serwisie w razie czego, bo różnie to bywa. Pech chciał, ostatnio ktoś mi zajechał czymś ostrym pół boku samochodu. Zgłosiłem szkodę i okazało się, że do polisy wpisali mi ograniczenie swojej odpowiedzialności do kwoty 500 zł., znaczy, że jak szkodę wycenią na mniej niż 500 zł, to nie wypłacają odszkodowania, a jak na więcej, to wypłacają ponad tę kwotę. Nosz kur… Postanowiłem naprawić rysę w serwisie, a jak się nie da zrobić tego idealnie to niech wymieniają drzwi i błotnik. Żadne tam szpachle mnie nie interesują. Zobaczymy, czy koszt naprawy wyniesie poniżej 500 zł. Od tego roku w każdym bądź razie zmieniam ubezpieczyciela. Przy okazji jednak tych wszystkich ubezpieczeń zastanawiam się nad wykupieniem OC rowerzysty dla rodziny. Ostatecznie sporo jeździmy, a różnie to w życiu bywa. Czasem dziecko się gdzieś przepycha między samochodami, bo tak staną, że normalnie przejechać ani przeprowadzić roweru się nie da, czasem zasuwa za szybko, albo mijamy innych, którzy za szybko zasuwają i potrafią nagle „wylecieć” zza zakrętu. A z ustaleniem pierwszeństwa i winy też różnie bywa. W razie czego (odpukać) lepiej jak leci odszkodowanie z OC sprawcy wypadku niż z własnej kieszeni. Tym bardziej, że często są to niemałe kwoty. Jak to mówią: strzeżonego Pan Bóg strzeże. Jeśli się nic nie stanie (oby) to przynajmniej człowiek jeździ ze spokojniejszą głową, a kasa tak idzie, że i tak by się ją wydało. Swoją drogą chętnie bym wykupił ubezpieczenie od kradzieży rowerów, ale niestety takiego nie sprzedają, tylko od rabunku 🙂 Już to widzę jak ktoś mnie zatrzymuje, zrzuca z roweru i go kradnie 🙂 Równie dobrze mogliby oferować ubezpieczenie od inwazji kosmitów albo od ataku Birmańczyków. 

A skutek uboczny tych wszystkich wydatków to majówka w domu… Zresztą nie ma co rozpaczać, bo w czerwcu wyjeżdżamy na wakacje 🙂

KNF

Wczoraj KNF ogłosiła fatalne skutki przewalutowania kredytów we frankach dla sektora bankowego. Banki poniosą wielkie straty, ba może nawet padną. A teraz pomińmy sprawę mniej lub bardziej kreatywnej księgowości (bo mieszając w tabelkach zawsze można podrasować wynik w jedną lub drugą stronę) i podejdźmy do problemu kwotowo.

Powiedzmy, że w 2008 roku bank pożyczył kredytobiorcy 300.000 zł. W umowie ustalono, że spłata nastąpi we frankach szwajcarskich. Jednocześnie zarówno bank, jak i wszelkiej maści analitycy dowodzili, że kurs może się wahać do 20 procent. W rok później banki doprowadziły do kryzysu finansowego i nienaturalnego wzrostu wartości franka, przy jednoczesnym nienaturalnym spadku wartości złotówki. W ten sposób nasz kredytobiorca, który miał przeliczony kredyt po kursie powiedzmy 2,10 zł, wskoczył na 4 złote. A zatem na każdym franku w każdej racie bank zarabia 1,90 zł, co stanowi 90 procent więcej. Oprócz tego bank pobiera odsetki jako swoje wynagrodzenie. Warto jeszcze przypomnieć, że zgodnie z polskim prawem kredytodawca/pożyczkodawca ma prawo domagać się tego co pożyczył plus wynagrodzenia w postaci odsetek.

Propozycja prezydenta – z tego co pamiętam – to przewalutowanie po kursie udzielenia + 10 procent, czyli bank zamiast zwrotu 300.000 zł miałby prawo domagania się 330.000 zł. plus oczywiście odsetki. Gdzież więc strata banków?

Powszechnie piętnuje się lichwę. W kodeksie cywilnym od dawna znajduje się zapis o odsetkach maksymalnych. Problem w tym, że tak jak małe firmy pożyczkowe, tak i banki kombinują, żeby te przepisy obejść (choć banki stać na kształtowanie opinii społecznej w internecie i podjudzanie oraz na naciski na różne instytucje). I niestety mają u nas potężnego sprzymierzeńca – KNF, który pokazał, że nie dba o to by banki nie poniosły straty, tylko o to, żeby osiągnęły odpowiedni zysk. A że kosztem kredytobiorców – no cóż, jakoś się to „rozejdzie”.

Co ciekawe, w innych krajach, w których problem kredytów walutowych też występował (bo przecież nie jest to polski wymysł), już dawno go rozwiązano i jakoś dziwnym trafem banki nie padły.

Początek 2016

Początek 2016 roku upływa mi całkiem przyjemnie. W pracy wszystko układa się dobrze, a przy tym spokojnie czas upływa, bez żadnych „zadym” i nikomu nie potrzebnych emocji. W domu też wszystko dobrze. Przy okazji karnawału w zasadzie co tydzień gdzieś wybywamy, albo też do nas przybywają 🙂 Miło tak spotkać się, posiedzieć, pogadać i – na szczęście – nie potańczyć.

Pogoda też całkiem znośna. Przyprószyło trochę śniegu, jak przystało na styczeń, choć co to jest w porównaniu do tego co pokazują np. w Niemczech. Jakoś tak się koło nas zawsze układają chmury, że zimą rzadko kiedy jest więcej śniegu. Raczej jest tak jak teraz, że nawet trawy nie przykryło, co ma swoje plusy przy jeżdżeniu samochodem i odśnieżaniu go. Za to zwykle nie możemy narzekać na zbyt mało deszczu. Nawet w tym ostatnim tygodniowym „okienku” między mrozami sporo padało.

A tymczasem druga połowa stycznia gwarantuje, że wkrótce odwiedzi nas ksiądz po kolędzie, co się jakoś tak dziwnie u nas objawia jednodniowym zamieszaniem spowodowanym… no właściwie nie wiadomo czym, bo to przecież tylko ok. 10-minutowa wizyta plebana, która zawsze jakiś taki popłoch wprowadza w życie 😉

Ostatnimi czasy moja droga Kobieta jest nieustannie atakowana mailami i sms-ami o promocjach, a ja jestem atakowany prośbami pójścia z nią na zakupy… I tak przechodziliśmy ostatni weekend, więc odwołuję to moje wcześniejsze, że zawsze jest ok i prostuję, że prawie zawsze (wyjątek stanowią te nieszczęsne zakupy, w czasie których okazuje się, że jest mnóstwo rzeczy, bez których nie możemy się obejść i w ogóle nie wiem jak my do tej pory funkcjonowaliśmy). Całe szczęście, że chociaż faceci nie potrzebują tylu rzeczy. Ostatnio na imprezie śmialiśmy się z dawnej mody nocnej. Nie wyobrażam sobie jak zdrowy, rozsądny, normalny facet mógł spać kiedyś w koszuli nocnej i do tego w szlafmycy albo jakiejś siatce na włosy. Toż to mogło spowodować koszmary nocne, permanentne problemy ze snem, że o spełnianiu obowiązków małżeńskich nie wspomnę. Doprawdy podziwiam kobiety, które śpią w długich koszulach. Na szczęście nasza bielizna nocna ewoluowała i nie potrzebujemy już takiej krępującej ruchy garderoby 🙂 Szczególnie cieszę się z rezygnacji z tych nakryć czerepu 😉

Wkrótce ferie i trzeba by się zastanowić czy nie wziąć sobie w tym czasie kilku dni urlopu, żeby wyskoczyć gdzieś na narty…

A po świętach nadal wiosna

Wiosna nieodmiennie kojarzy mi się z pąkami na drzewach i krzewach, temperaturą ok. 15 stopni, bieganiem lub jeżdżeniem na rowerze, przeziębieniami, kwitnącymi wczesnymi kwiatami i dłuższym dniem niż nocą. W zasadzie, więc o tym, że jej nie ma świadczy tylko to, że nadal noc jest dużo dłuższa od dnia. W tym roku świętowaliśmy przy przeziębieniach, w wiosennych ciuchach, bo w zimowych pot człowiekowi ściekał po plecach. A taki oto widok zastałem tuż przed Wigilią na ogrodzie, przygotowując bożonarodzeniowe dekoracje:

Prawda, że mało świątecznie? Co gorsze drzewka owocowe i krzewy puściły już pąki, które na niektórych gałązkach nawet zaczynają zamieniać się w listki. Jak przyjdzie w końcu zima, a wcześniej czy później się to stanie, to zniszczy „falstartowiczów”.

Jedyny plus tej pogody jest taki, że w te święta nie chciało mi się tak jeść jak przy wielkich mrozach, więc waga nie drgnęła nawet o 10 dag 🙂 Co się niestety może zmienić, bo teraz mamy sezon na wyjadanie i na „no jedz, bo się zmarnuje” 😉

Bawcie się dobrze i bezpiecznie w Sylwestra. Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Obwodnica Rowerowa Wrocławia

W ramach Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego zgłoszono ciekawy projekt, który niestety nie przeszedł, pod nazwą Obwodnica Rowerowa Wrocławia. Zasadniczo uważam, że powinno być jak najwięcej dróg rowerowych, oddzielonych od dróg samochodowych i od chodników dla pieszych, ponieważ rowerzyści to niestety najbardziej ignorancka grupa użytkowników dróg i chodników, z wyjątkami oczywiście, ale i dla tych wyjątków wygodniej gdy droga rowerowa jest „niezależna”. Nieraz mi się zdarzyło, że idąc pieszo zostałbym rozjechany przez rozpędzonego rowerzystę, bo nic to, że na drodze pieszo-rowerowej to piesi mają pierwszeństwo. Nieraz też mi się zdarzyło, że rowerzyści przeciskali się między samochodami ryzykując ich zarysowanie, jeszcze z komórkami przy uchu. O przejeżdżaniu na czerwonym świetle w ogóle nie warto wspominać, bo to standard, bez względu na to czy rowerzysta porusza się przejściem dla pieszych (w 98% przejeżdżając) czy też drogą, koło samochodów. Co dziwne i niestety moim zdaniem szkodliwe, Wrocław pocięli drogami rowerowymi prowadzonymi tuż przy brzegu drogi, przez co pasy bardzo się zwęziły, a w niektórych miejscach zmniejszyła ich ilość, a na skrzyżowaniach utworzyła się plątanina.
Co jeszcze dziwniejsze, w centrum miasta ograniczono ruch na wielu ulicach do 30km/h, co jest w ogóle jakimś kuriozum, zważywszy, że ograniczenie dotyczy np dróg po których nie przebiegają piesi bo są oddzielone od chodnika słupkami i łańcuchami. Kiedyś robiono wszystko, żeby przyspieszyć ruch i zapewnić bezpieczeństwo: budowano nad kluczowymi ulicami, które się korkują, kładki nadziemne i przejścia podziemne. Teraz polityka miasta jest inna – na tych ulicach wprowadza się ograniczenia i robi pasy… Kompletna głupota.

Koty i takie tam

Zrobiło się zimno i znowu trzeba uważać. I nie mam tu na myśli ślizgania się czy ochrony przed zimnem (jeszcze nie, choć dziś rano temperatura zaszalała i pokazała +3 stopnie C), tylko koty. Co prawda nie musimy się obawiać, że nas zaatakują, ostatecznie są tylko spokrewnione z tygrysami, ale o ich zdrowie. Ostatnio zauważyłem, że kilka łazi po parkingu i korzysta z okazji, jak przyjedzie jakiś samochód, żeby się pod nim schować i pogrzać trochę. Ponoć, podobnie do kun, lubią się też wpychać od spodu i siedzieć pod maską, co może skończyć się nie tylko szkodami w samochodzie, ale i upieczeniem futrzaka. Warto więc zerknąć pod spód przed wyjazdem i przynajmniej postukać w maskę, bo może coś stamtąd w popłochu wybiegnie 😉

Ostatnio Dziecko oglądało na YouTube rzeczy wykonane przez drukarkę 3d i już chciało marudzić, żeby mu taką kupić, ale ceną ostudziłem zapędy (na szczęście moje Dziecko ma racjonalny stosunek do życia i wie, co znaczy sformułowanie „za drogo”). Nie jest to już co prawda zupełna nowość, ale jeszcze nie są na tyle tanie, żeby można było sobie je dowolnie kupować. Poza tym przypuszczam, że samo programowanie to też nie takie hop-siup. Za to może to być interesujący przedmiot do nauki jego obsługi w szkole, która przy okazji ma większe możliwości zakupu niż ja. Wkrótce zebranie z rodzicami. Może warto poruszyć ten temat…

Przy okazji Dziecko nabrało ochoty na robienie sweet-foci, kręcenie filmów i wrzucanie tego wszystkiego do sieci, bo koledzy mówią, że można na tym zarobić. Nieważne, że nikt z jego znajomych na tym nie zarobił, ani nikt bezpośrednio nie zna takiej osoby, ważne że ponoć można. Co za chora moda. Chwalić się wszystkim i liczyć jeszcze na to, że inni będą poświęcać swój czas na oglądanie twojego życia i lubienie, lubienie, lubienie… „idę do kuchni zrobić kanapkę” – lubię, lubię, lubię + komentarz: „super, że potrafisz”… „ubieram buty” – lubię, lubię, lubię + komentarz: „ojej, jakie fajne”… „myję głowę” – lubię, lubię, lubię + komentarz: „ale fajna piana”… Masakra, a kiedyś myślałem, że pojawienie się komórek ogłupia ludzi i odbiera im prywatność, ale zdaje się, że prawdziwą tragedią była „rewolucja smartfonowa”. Ludzie żyją w sieci i stają się kompletnie nieodporni na krytykę, nie potrafią rozmawiać inaczej jak wyrażając jednozdaniowy zachwyt lub krytykę. Nie, nawet nie krytykę – po prostu nienawiść.

Kuny kontra samochód

Kuny kontra samochód, czyli raz wygrywamy, a raz nie. Dla mnie to problem z cyklu never ending story. Kiedyś zawsze parkowałem w garażu, więc nie miałem pojęcia, że można mieć jakieś problemy ze zwierzętami. Ale kilka lat temu przeprowadziliśmy się. Niestety teraz dysponuję tylko miejscem postojowym, co na początku nie podobało mi się ze względu na lakier, który szybciej się niszczy od słońca i mrozu, oraz ze względu na akumulator w zimie, a później… A później znalazłem kawałki jakiejś dziwnej tkaniny koło samochodu. Po dokładnych oględzinach okazało się, że to wyściółka spod maski. Była podrapana i pogryziona, a na silniku było pełno śladów łap. Na początku sądziłem, że jakiś kot mi tam włazi, ale okazało się, że sąsiedzi widzieli kuny spacerujące po parkingu. Przetestowałem chyba wszystkie zabezpieczenia, o których wyczytałem na forach. Okazało się, że żadne domowe sposoby zapachowe nie działają. Działa tylko środek na kuny i to tylko wtedy, gdy wyściółka jest często (co dwa tygodnie) spryskiwana.  Bo wyściółkę oczywiście wymieniłem. Ostatnio niestety jedno spryskiwanie przegapiłem i już mam dziurę. Na szczęście nie za dużą, ale jednak. W zasadzie sama wyściółka to nie jest zasadniczy problem. Problemem jest to, że te piękne zwierzątka buszują wśród samochodów wchodząc pod maskę i nikt nigdy nikomu nie zagwarantuje, że przeciskając się wśród fajnych kabelków i rurek nie zapragną kiedyś czegoś przegryźć, a ząbki mają niezłe. I na drodze może być niezły zonk. Zwierzaki są pod ochroną, więc polowanie na nie odpada.

Czy ktoś może wypróbowywał elektroniczny odstraszacz? Jest sobie urządzenie, które piszczy i ponoć odstrasza koty i kuny. Ale czy na pewno? Jeśli przeczyta to ktoś, kto wypróbowywał, będę wdzięczny za pozostawienie info w komentarzu.

We wrześniu 1

Zrobił nam się wrzesień i wygląda na to, że w tym roku będzie to wyjątkowo interesujący miesiąc – zarówno w pozytywnym jak i w negatywnym znaczeniu, zależy od wydarzenia i jego oceny. Standardowo dzieciaki wróciły do szkół, co zapewne jest odbierane pozytywnie przez rodziców i negatywnie przez większość braci uczniowskiej 🙂 Za nami referendum – co by nie mówić o wynikach, z frekwencji jedni są zadowoleni, inni nie, chociaż moim skromnym zdaniem bez względu na pytania i odpowiedzi cieszyć się nie ma z czego, kiedy obywatele dostarczają władzy argumentów do nie pytania o zdanie. Przed nami gorący okres kampanii parlamentarnej – ciekawe co jeszcze dostaniemy i co nam obiecają… Obecnie, czyli właśnie w tym momencie trwa pasjonujący mecz siatkarski Polska – Rosja, w którym niestety po pierwszym secie przegrywamy, ale że jesteśmy mistrzami nerwów: złych początków i dobrych zakończeń (najwidoczniej nasi sportowcy biorą sobie do serca powiedzenie, które rozsławiło także premiera Millera:) ) więc nie będę martwił się na zapas; myślę, że będzie dobrze. W Europie dalszy ciąg zamieszania z emigrantami, nadal nikt z nikim nie potrafi się dogadać i nadal nie słychać głosów solidarności ze strony USA, Kanady i Australii… A „złoty pociąg” nadal pozostaje nieodkrytą tajemnicą, choć być może już wkrótce dowiemy się czy było się czym ekscytować.

A co bezpośrednio u mnie? Hmmm… Mam w domu jakiś wyjątkowy najazd… much. Nie wiem skąd one się biorą, ale trudno się ich pozbyć. I już sam nie wiem, czy lepsze te muchy czy pająki, które z kolei nawiedzają sąsiada… Wczoraj jak głupi jeździłem po marketach w poszukiwaniu okładek na książki. W tym roku zrobili wielką akcję rozdawania darmowych podręczników i zażyczyli sobie, żeby je obłożyć, co i tak robimy, tyle że zazwyczaj w lipcu. Teraz nagle mnóstwo dzieciaków dostało podręczniki na początku września i wszędzie skończyły się okładki… Trudno, dziecko nie będzie nosiło książek dopóki się nie pojawią. Nie będę ryzykował płacenia za nie, bo regulamin taki napisali, że najlepiej żeby rodzice nosili te książki za dzieciaki, żeby broń boże nic się z nimi nie stało. Poza tym ochłodziło się wyraźnie i zastanawiam się czy już nie zacząć lać płynu zimowego do spryskiwaczy, żeby zdążył się wymieszać przed przymrozkami, które mogą się przydarzyć choćby w październiku. Wczoraj wieczorem zawiozłem kumpla na ostry dyżur, bo na oko patrzyć nie mógł, a z niezrozumiałych dla mnie względów nie poszedł od razu. Znaczy ponoć dzwonił do lekarza, ale kolejka jest… A okazało się, że mu się opiłek wbił. Całe szczęście, że mu poważniej oka nie uszkodził. Kiedyś w zakładach gdzie ludzie mieli do czynienia z opiłkami był lekarz, a teraz nie dość że nie ma, to jeszcze nie można się „od ręki” dostać. Pozostaje tylko wieczorem ostry dyżur. A niestety obróbka skrawaniem może okazać się niebezpieczna, nawet jak się uważa, choć przypuszczam, że jego „zaatakowała” rutyna.

W sobotę będę wsadzał tuje. Rodzina kupiła, bo teraz są podobno tanie. Nie jestem przekonany czy to dobry czas na takie zakupy, ale skoro już są, to trzeba wsadzić.

Telefony, telefony

Może ktoś mi wyjaśni fenomen dzwonienia do ludzi codziennie, a czasem nawet trzy razy dziennie, w nadziei że ktoś zmieni zdanie i jednocześnie operatora. Sam nie mogę znaleźć logicznego wytłumaczenia dla takiego postępowania. No nie wiem, chyba że są ludzie, którzy w końcu dla świętego spokoju zamawiają usługi i podpisują umowy. Ja zdecydowanie do nich nie należę i jak dzwoni do mnie SPAM, to co najwyżej podnosi mi ciśnienie, że muszę iść do telefonu na darmo. Tak, nadal mam telefon na kabelku i internet też. I to jest powód ciągłego wydzwaniania do mnie Netii. I pewnie do głowy nie przyszłoby mi o tym pisać, gdyby nie to, że dziś powiedziałem przemiłej pani, że dzwonią do mnie kilka razy dziennie i nie jest to sposób na pozyskanie klienta, na co przemiła pani nie powiedziała ani „przepraszam”, ani „pocałuj mnie w d…” tylko po prostu się rozłączyła w pół słowa. Oczywiście mojego słowa, a nie jej. Rozumiem, że w telemarketingu praca ciężka i stresująca. Człowiek mówi co mu każą i nieraz zostaje zbluzgany. Ale jakieś standardy tam też chyba obowiązują. Jak już się napraszasz i niechciany dzwonisz, to chociaż nie rzucaj słuchawką jak gwiazda… Tak mi się wydaje.

Cóż poza tym? Generalnie spokój, brak korków na mieście, temperatura poniżej +30C więc ok, wieczorem czas grillowania, w pracy też cisza. Może poza dzisiejszym próbnym alarmem przeciwpożarowym… No bo skoro się w wakacje mało dzieje, to postanowili nam dziś urozmaicić życie i zawyli. Postanowiliśmy z kumplami zejść najbliższymi nam schodami na dół, bo na głównych zawsze jest tłoczno. Schodzimy sobie spokojnie i gadamy, zeszliśmy na parter, a tam… zamknięte drzwi przeciwpożarowe 🙂 No i trzeba było wchodzić piętro wyżej i dołączyć do głównego nurtu pracowników. Brawo dla organizatorów. Można się pośmiać z takich niedociągnięć w czasie próby, ale gdyby to było na serio, pewnie nieźle by nam ciśnienie skoczyło.

Nawiązując do wcześniejszych wpisów: nadal nie ma drogi rowerowej do pobliskiego miasteczka gminnego ani żadnych planów z tym związanych. Wczoraj wracając ze spaceru widziałem w pobliżu wielkiego, wypasionego lisa. Jeśli komuś w okolicy zgubił się mały piesek albo uciekła świnka morska czy króliczek i zawieruszył się na teren rudzielca, to raczej nie liczyłbym na jego powrót. Nawet kotów tam już nie ma, mimo że historycznie zawsze to były ich tereny łowieckie (na myszy i ptaki). Hmm, swoją drogą ciekawe czy lis zjadłby kota?