Co słychać

Nie pisałem nic przez prawie dwa miesiące, a dziś postanowiłem nadrobić zaległości i napisać co słychać. Niestety często zdarzają się u mnie takie przestoje. Brakuje czasu na robienie zapisków. Zresztą starałem się w październiku ograniczyć aktywność „ręczną”. Niemiłą konsekwencją zakupu i testowania nowych rolek okazało się konkretne stłuczenie nadgarstka. Chyba poczułem się zbyt pewny siebie, zacząłem jeździć bez ochraniaczy no i stało się. Całe szczęście, że nie złamałem ręki, ale stłuczenie mi doskwiera do dziś.

W tym tygodniu ja rządzę w domu. Ponieważ żona nie wie o tym blogu, więc mogę przyznać się, że nie jest lekko. Ona pojechała na tygodniową delegację, a ja zajmuję się budzeniem, pichceniem, pilnowaniem odrabiania lekcji i uczenia się przez dzieciaki oczywiście, zakupami, sprzątaniem, praniem, prasowaniem, itd. Przed wyjazdem dostałem listę i nie mogłem uwierzyć, że tyle tego jest. Wprowadziłem co prawda swoje ulepszenia i przyspieszacze, ale i tak sporo zostało. Przyznam szczerze, że to co wydawało mi się najgorsze czyli gotowanie okazało się najłatwiejsze, chociaż często chodzę na skróty i nie trzymam się zapisanego menu. Najtrudniejsze jest jednak zerwać rano to tałatajstwo z łóżek. Ani prośby ani groźby nic nie dają. Skutkuje tylko długotrwałe marudzenie i krzyki, na co tracę sporo czasu biegając od pokoju do pokoju, a później mamy obsuwę przy śniadaniu. Z pewnością mają to po mamusi. Ja nie mam problemów ze wstawaniem.

Musimy się jeszcze wspólnie wybrać do sklepów po mikołajki dla wylosowanych w klasie osób…

W pracy wszystko ok. W tym tygodniu wyjątkowo punktualnie wychodzę. Ostatecznie trzeba pędzić i nakarmić potomków. Zawsze mi się wydawało, że oni mało jedzą. Zresztą często tak też żona narzekała, a tymczasem pałaszują ogromne porcje obiadu i deser… Może to kwestia – przyznaję – niezbyt zdrowego, ale za to smacznego jedzenia, które im serwuję? 🙂

W sumie miałem robić wpis wczoraj, ale mieliśmy małą awarię w pracy. Właściwie nie my, tylko firma nad nami. Pękła im rura, a nas zalało. I pal licho, gdyby była to tylko plama na suficie, ale pociekło pod ścianką, w której są położone przewody i trzeba było wszystko wyłączyć. Tym bardziej, że kumpel zauważył awarię dopiero jak się woda zaczęła spod gniazdka wylewać (jakimś cudem omijając styki). Pociekło za to pięknie po światłowodzie. Tak czy inaczej pół dnia pracy nam odpadło. Później było już tylko bieganie, wycieranie i chóralne twierdzenia, że nie ma sensu dłużej siedzieć, bo wszystko musi porządnie wyschnąć.

Pojutrze Andrzejki. Żona zwykle nie lubi, kiedy dzieciaki robią u nas imprezki. Tym razem korzystając z jej nieobecności sprosiły kolegów i koleżanki. Hmm… Chyba boją się tylko mamy, bo nawet nie zapytały mnie o zdanie, tylko oświadczyły, że przyjdzie kilka osób…

Zakupy w necie

W zeszłym miesiącu „rzuciliśmy” się na zakupy w necie. Konkretnie na zakupy rolek. Zaczęło się od tego, że okazało się, że Młody będzie potrzebował nowe w przyszłym sezonie, a żona stwierdziła, że teraz są wyprzedaże, więc skorzystajmy. A jak już zaczęliśmy szukać, to wyszło na to, że wszyscy mają ochotę na coś nowego, bez względu na to czy jeżdżą na tych rolkach raz w roku czy częściej… Niestety w sklepach stacjonarnych naszej okolicy nie ostały się żadne pasujące na nas fajne modele, więc zdecydowaliśmy się na zakupy w sieci.

Ufff… Trwało to i trwało i lekko nie było. I to broń Boże nie z powodu sklepów internetowych. O nie, te wykazały się dużą wyrozumiałością i cierpliwością. Po prostu my mieliśmy zaćmienie. Po pierwsze i przede wszystkim nigdy nie kupujemy w sieci butów, bo wiadomo, że rozmiar swoją drogą a wygoda swoją. No chyba, że przymierzymy w stacjonarnym, ale z jakichś powodów w nim nie kupimy, to ok. Ale tu nagle wystartowaliśmy z zakupem rolek, które wcale nie łatwiej dobrać niż buty… Fuksem rolki Młodej i Młodego okazały się strzałem w 10. Ponoć idealny rozmiar, nic nie ciśnie, nic nie lata. W dodatku regulowane, więc „przyszłościowe”.

U mnie okazało się, że to w ogóle nie ten model. Wymieniłem na inny, ale też nie bardzo pasował. Dopiero trzeci okazał się ok. A właściwie: OK. Z żoną było tak, że przysłany rozmiar uznała za zbyt mały, choć model jej się spodobał. Wymieniła więc na większy, który okazał się dużo za duży. Ostatecznie doszła do wniosku, że ten poprzedni był jednak ok, a poza tym się rozciągnie, więc chce go z powrotem… I ponoć, po dwóch jazdach jest dobrze… Zakupy w necie może i są fajne, pod względem wyboru i ilości towaru (i możlwości odesłania go), ale wszystko razem zajmuje sporo czasu.