Dawno, dawno tamu

Dawno, dawno temu… zrobiłem ostatni wpis. Co ma ten minus, że wyszła moja niesumienność i ten plus, że znam odpowiedzi na pytania, nad którymi się wtedy zastanawiałem.

Otóż, póki pamiętam napiszę, że listopad był zimny jak październik, a grudzień tradycyjnie trochę cieplejszy (przynajmniej przed świętami), choć chłodniejszy od tych z ostatnich lat. Za to styczeń jest tradycyjnie zimny. Niestety również w czasie (już) zeszłorocznych świąt dzieciaki nie doczekały się śniegu… W styczniu z tego co się słyszy cała Polska znalazła się pod śnieżną pokrywą, chociaż jak patrzę przez okno to mam wątpliwości czy można to już uznać za pokrywę. Po prostu mamy trochę przybielone trawniki. Gdyby nie spory mróz tego śniegu już dano by nie było. Ale jest pocieszenie w postaci dużej ilości białego puchu w górach, a że dzieciaki jadą w czasie ferii (zakładam, że to tej pory poleży) na zimowisko, więc już się cieszą i nie mogą doczekać. Zobaczymy, może żeby im się łatwiej czekało uda się w przyszły weekend wyskoczyć na narty. W ten niestety będzie to niewykonalne. Montujemy w pracy nowe linie przemysłowe, więc trzaskam nadgodziny w tygodniu i w soboty. Na marginesie żona naczytała się jakichś bzdur o przyczynach „nadgodzin” u mężów i jestem bacznie obserwowany 😉 Zaproszenia do mnie do pracy, żeby sprawdzić co robię nie przyjęła. Kobiety… Chyba lubią żyć w niepewności i nie rozwiewać swoich obaw.

Wczoraj rano okazało się, że mojej ukochanej małżonce padł akumulator. Oczywiście rano nie znalazła czasu na jego podładowanie, bo zawsze wszystko robi w pośpiechu. Musiałem więc ją podrzucić nadrabiając niezłe kółeczko. Z pracy wróciła środkami komunikacji miejskiej z solennym postanowieniem wymiany akumulatora, bo smog smogiem, ale wygoda ważniejsza. Konformizm w czystej postaci. Pojechaliśmy więc wieczorem po nowy akumulator i do galerii, bo zaplanowała sobie zakupy (jak pech to pech). Ale… kiedy ona chodziła po swoich sklepach poszwendałem się m.in. po Empiku. Znalazłem tam płytę, nad którą zastanawiałem się od dłuższego czasu. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że tych płyt było na półce z siedem i niemal na każdej była naklejona inna cena. Znalazłem taką, na której była najniższa – 22 zł z groszami i naklejka o 30-procentowej zniżce (naklejka była tylko na tej jednej) i rzeczywiście za tyle kupiłem. Ciekaw jestem jednak czy taka cena „weszłaby” im w systemie gdybym kupił inną płytę (znaczy taką samą). A rozbieżność cenowa była duża, bo większość kosztowała 40-parę złotych, a rekordzistka 70-parę!!! Od razu uzupełnię, że to było to samo wydanie, żadnej różnicy, jedna leżała pod drugą. Jeśli więc planujecie zakupy w Empiku, radzę przejrzeć wszystkie rzeczy, które chcecie kupić.

A propos płyt – żona ostatnio zamarzyła o płytach winylowych (bez głębszego uzasadnienia, z pobudek czysto snobistycznych) i suszy mi głowę, żebyśmy kupili adapter. Masakra.

Początek 2016

Początek 2016 roku upływa mi całkiem przyjemnie. W pracy wszystko układa się dobrze, a przy tym spokojnie czas upływa, bez żadnych „zadym” i nikomu nie potrzebnych emocji. W domu też wszystko dobrze. Przy okazji karnawału w zasadzie co tydzień gdzieś wybywamy, albo też do nas przybywają 🙂 Miło tak spotkać się, posiedzieć, pogadać i – na szczęście – nie potańczyć.

Pogoda też całkiem znośna. Przyprószyło trochę śniegu, jak przystało na styczeń, choć co to jest w porównaniu do tego co pokazują np. w Niemczech. Jakoś tak się koło nas zawsze układają chmury, że zimą rzadko kiedy jest więcej śniegu. Raczej jest tak jak teraz, że nawet trawy nie przykryło, co ma swoje plusy przy jeżdżeniu samochodem i odśnieżaniu go. Za to zwykle nie możemy narzekać na zbyt mało deszczu. Nawet w tym ostatnim tygodniowym „okienku” między mrozami sporo padało.

A tymczasem druga połowa stycznia gwarantuje, że wkrótce odwiedzi nas ksiądz po kolędzie, co się jakoś tak dziwnie u nas objawia jednodniowym zamieszaniem spowodowanym… no właściwie nie wiadomo czym, bo to przecież tylko ok. 10-minutowa wizyta plebana, która zawsze jakiś taki popłoch wprowadza w życie 😉

Ostatnimi czasy moja droga Kobieta jest nieustannie atakowana mailami i sms-ami o promocjach, a ja jestem atakowany prośbami pójścia z nią na zakupy… I tak przechodziliśmy ostatni weekend, więc odwołuję to moje wcześniejsze, że zawsze jest ok i prostuję, że prawie zawsze (wyjątek stanowią te nieszczęsne zakupy, w czasie których okazuje się, że jest mnóstwo rzeczy, bez których nie możemy się obejść i w ogóle nie wiem jak my do tej pory funkcjonowaliśmy). Całe szczęście, że chociaż faceci nie potrzebują tylu rzeczy. Ostatnio na imprezie śmialiśmy się z dawnej mody nocnej. Nie wyobrażam sobie jak zdrowy, rozsądny, normalny facet mógł spać kiedyś w koszuli nocnej i do tego w szlafmycy albo jakiejś siatce na włosy. Toż to mogło spowodować koszmary nocne, permanentne problemy ze snem, że o spełnianiu obowiązków małżeńskich nie wspomnę. Doprawdy podziwiam kobiety, które śpią w długich koszulach. Na szczęście nasza bielizna nocna ewoluowała i nie potrzebujemy już takiej krępującej ruchy garderoby 🙂 Szczególnie cieszę się z rezygnacji z tych nakryć czerepu 😉

Wkrótce ferie i trzeba by się zastanowić czy nie wziąć sobie w tym czasie kilku dni urlopu, żeby wyskoczyć gdzieś na narty…